sobota, 14 września 2013

Rozdział IV

    Louis jeszcze spał, kiedy odezwał się znienawidzony przez niego dźwięk. Głos budzika narastał i coraz bardziej zaczynał irytować chłopaka. Z zamkniętymi oczami podniósł rękę i leniwie opuścił ją nad budzikiem, naciskając przycisk "wyłącz".
9 rano.
Tak, to dobra pora żeby zacząć marnować swoje życie tego dnia.
Wstał niechętnie i powędrował do łazienki. Biorąc prysznic podśpiewywał.
Co jak co, ale śpiewanie szło mu cholernie dobrze. Bez żadnych lekcji i tym podobnych. Był doskonałym śpiewakiem. Marzyła mu się wielka kariera solowa. Chciał być jak Michael, czy Elvis.

Chciał być legendą. 

    A co robił w tym kierunku? No cóż, prawdę mówiąc niewiele. Nagrywał covery, które razem z pomocą Stana, najlepszego przyjaciela montował i wrzucał na Youtube'a. Miał nadzieję, że pewnego dnia jakiś sławny producent zobaczy w nim prawdziwy talent i sam zaproponuje mu współpracę.

    Zakręcił powoli dopływ ciepłej wody, pozwalając, aby ta chłodniejsza oblała jego ciało, powodując lekkie dreszcze. Wytarł dokładnie ciało i zarzucił na siebie zwiewny T-shirt i szorty, bo - jak zdążył zauważyć - za oknem było całkiem ciepło.
Śniadanie! - usłyszał wołanie z dołu. Jedyny plus wstawania tak wcześnie - pyszne śniadanie wprost z rąk mamy. Ona najlepiej wiedziała co lubi jej "LouLou" . Nie lubił kiedy tak do niego mówiła, wolał po prostu "Lou" lub "Louis", ale rodzice są uparci.
Skacząc w dół schodów od razu rozpoznał zapach smażonych jajek na bekonie. Wchodząc do kuchni ucałował mamę w policzek i powiedział "dzień dobry" w stronę stołu, gdzie prawie wszystkie miejsca były zajęte przez jego siostry, pałaszujące to co było na talerzach. Zajął miejsce obok Fizzie, po czym dodał "smacznego" na co każdy odpowiedział mu tym samym. Zjadł swoją porcję, odłożył talerz i z powrotem pobiegł na górę.

    Jak co dzień włączył komputer. Większość swojego wolnego czasu spędzał w ten sposób. Mało kiedy przebywał na zewnątrz. Całymi dniami siedział w pokoju. Odkąd Stan ma dziewczynę Louis nie ma z kim się spotkać. Ten ciągle nie ma dla niego czasu. Najlepsi przyjaciele na zawsze. Najwyraźniej zawsze skończyło się 4 miesiące temu. Teraz Lou siedzi sam w pokoju, mając jedynie muzykę. Wpisał w wyszukiwarkę "The Fray" i kliknął enter. Był ich wielkim fanem. Znał każdą piosenkę. Każdą nutę. Marzył by być na ich koncercie, ale to przecież niemożliwe. Na samą myśl o atmosferze panującej na ich koncertach przeszły go dreszcze. Tak bardzo chciał się tam znaleźć.

    Zaciekawiony kliknął filmik "The Fray on tour" Wygłupy, ciągłe śmiechy, żarty. To wcale nie przypomina tras koncertowej. Oni bawią się jak przyjaciele. Spędzają ze sobą każdą wolną chwilę. Brunet obejrzał cały filmik w skupieniu. Dokładnie analizował każdy detal. Był zdziwiony.
Włączył kolejny film, następny i jeszcze jeden. Obejrzał wszystkie. Nim się zorientował, za oknem zrobiło się ciemno. Światło lamp ulicznych wpadało do jego pokoju tworząc przyjemną atmosferę. Jedynie one i lampka stojąca w rogu, na nocnej szafce sprawiały, że pokój nie był pogrążony w ciemnościach.  
    Chłopak zaczął coraz bardziej wiercić się na krześle. Coś uniemożliwiało mu znalezienie odpowiedniej pozycji. Poczuł ukłucie w okolicach klatki piersiowej, jednak je zignorował. Pomyślał, że przez jego zmyślne ułożenia ciała. Jednak ból zaczął narastać i coraz bardziej przeszkadzać chłopakowi. Było dosyć późno, jego mama pewnie już spała, więc nie pomoże mu w znalezieniu odpowiedniego środka przeciwbólowego. Lou powoli wstał z krzesła zginając się w pół, aby choć trochę załagodzić ból. Wolno ruszył w stronę drzwi, nacisnął na klamkę, by znaleźć się w pięknym korytarzu.
    W dzieciństwie było to jego ulubione pomieszczenie. Na ścianach znajdowała się tapeta z delikatnymi kwiatowymi akcentami w kolorze wschodzącego słońca. Lou uwielbiał urządzać tu wyścigi samochodowe ze swoimi kolegami. Przedpokój był wystarczająco długi na takie zabawy. Kiedyś, biegnąc do swojego pokoju ze szklanką soku porzeczkowego, wylał kilka kropli na dywan. Spanikowany uciekł do siebie, a winę zrzucił na siostrę. Jednak mama wiedziała kto był sprawcą i za karę Louis musiał szorować plamę. Niestety ślad po niej został, ale to chyba dobrze, bo ciągle przypomina mu o wspaniałym dzieciństwie.
    Ostrożnie ruszył w stronę schodów, kurczowo trzymając się ręką barierki, jakby bał się spaść. Powoli stawiał kolejne kroki w dół. Ucisk w klatce narastał, a Lou wcale nie był z tego powodu zadowolony. Wreszcie przekroczył próg łazienki, w której mama trzymała wszelakie tabletki, maści i inne leki. Sięgnął po pierwsze z brzegu opakowanie z napisem "lek przeciwbólowy" i ruszył w stronę kuchni po szklankę wody. Wrócił do łóżka. Wyłączywszy wcześniej komputer położył się na miękkiej, aksamitnej pościeli. Zimny dotyk poszewki wydawał się choć trochę łagodzić ból. Louis starał się zasnąć, jednak przypomniał sobie, że jest w ubraniach. Przebrał się w piżamę w kratę i rzucił się na łóżko, szczelnie okrywając się kołdrą. Dzisiejsza noc była zimna, a przynajmniej chłodniejsza od poprzednich. Chłopak ciągle się wiercił. Ból nie dawał mu spać. Jednak kiedy w końcu zasnął, usłyszał piski.
    Krzyki dziewczyn, oślepiające światła, głośna muzyka. Czuł się jak na koncercie. Ale wcale nie stał w tłumie. Był na scenie.(dajcie znać, że przeczytaliście, wpisując w komentarzu "Nice") W swojej prawej ręce trzymał mikrofon. Rozglądał się na wszystkie strony. Wtem zobaczył 5 chłopaków idących w stronę publiczności. Piski narastały. Chciał uciec, ale jakaś niewidzialna siła jakby trzymała go w tym miejscu. Odwrócił się w stronę instrumentów. Stały tam klawisze, dwie gitary i perkusja. Na każdym z nich ktoś grał, ale melodię było słychać jak przez ścianę. Każdy z 5 wykonawców śpiewał, ale Lou nie słyszał słów piosenki. Jeden z nich wyglądał, hm, znajomo? Przypominał mu siebie? Ale on nigdy nie ubrałby czerwonych, obcisłych spodni oraz szelek. Nie widział twarzy reszty. Jakby nagle mgła pokryła ich w całości. Obejrzał się przez ramię, w stronę fanek. Płakały. Niektóre trzymały transparenty, flagi, inne krzyczały ze szczęścia, kiedy jeden z nich spojrzał na nie. Wow. Pomyślał i poczuł jakby ktoś przeszedł przez niego. Wtedy zdał sobie sprawę, że nikt go nie widzi, że jest tylko duchem i może zrobić co zechce, prócz opuszczenia pomieszczenia, czyli niewiele. Usiadł na brzegu sceny, tak aby móc sięgnąć ręką w stronę pewnej dziewczyny. Była cała zapłakana. Otarł jej łzę opuszkiem palca, zszedł na dół i przytulił ją. Teraz wie jak czułby się na koncercie The Fray. Chyba wyglądałbym tak samo jak ty, i tak samo potrzebowałbym uścisku - rzekł trzymając ją nadal w ramionach. Zapomniał, że przecież nikt go nie widzi, a tym bardziej nie słyszy.
Stanął koło barierki aby mieć lepszy widok. Rozejrzał się dookoła, a pojedyncza łza spłynęła po jego różowym z gorąca policzku. Jego oczom ukazał się podobny obraz, jak w filmikach, które oglądał cały dzień. Wygłupy, żarty, mnóstwo zabawy i najważniejsze - muzyka - to co wszyscy z nich tak bardzo kochają.
Ból w klatce piersiowej powrócił. Nagle ze sceny zaczął znikać chłopak, który był podobny do niego. Odłożył mikrofon, spuścił wzrok, a na jego twarzy pojawił się smutek. Jego obraz był coraz bardziej zamazany, aż w końcu zniknął na dobre. Wtedy Lou poczuł okropny ucisk, mocniejszy od tych poprzednich. Sala ucichła, muzyka także. W oczach pozostałej czwórki był ból i cierpienie. Bez niego to już nie był ten sam zespół. Fani zaczęli płakać, tym razem wszyscy. Całą salę wypełniały gorzkie szlochy. Nawet muzycy podłożyli swoje instrumenty chcąc kierować się na backstage. Wtem Louis wbiegł na scenę. Zaczął krzyczeć machać rękami, jego oczy były przepełnione łzami. Nie miał pojęcia dlaczego tak sie zachował, ale chciał za wszelką cenę zatrzymać to wszystko. Pozostałą piątkę widział jak przez mgłę, obraz stawał się coraz bardziej zamazany, aż w końcu na scenie pozostał tylko jeden z nich. Odwróciwszy się w stronę instrumentów, gestem ręki nakazał wrócić im do instrumentów i grać. Zaczął śpiewać. Na sali panowała taka sama atmosfera jak kilka minut temu. Znów wszyscy śpiewali, krzyczeli, cieszyli się. Na twarzy chłopaka, który został, był wymalowany smutek. Nie cieszył się występem tak, jak wtedy gdy był z przyjaciółmi.

Lou gwałtownie otworzył oczy. Sięgnął po telefon i ostrożnie sprawdził godzinę, aby jasny ekran nie raził go w oczy. Godzina 0:18. Więc minęło zaledwie kilkanaście minut? Przez jego głowę powoli przelatywały myśli, jak klatki z filmu. Poukładał sobie wszystko i wreszcie zrozumiał. Zrozumiał ból w klatce piersiowej. Zrozumiał też, że ten chłopak nie chciał być sam. Czerpał radość z zabawy z przyjaciółmi. I Louis też tego chciał. Był tego pewny, jak niczego innego.

__________________________________________
no więc.. wow. jak długi wyszedł :D ale to chyba dobrze. zostawcie komentarz.
lovyal xx